sobota, 17 listopada 2012

SAM Kameralny Kompleks Gastronomiczny Warszawa - Recenzja





Skuszeni ostatnią famą oraz rekomendacją Znajomej, przy okazji wypadu do Warszawy, odwiedziliśmy SAM.
Po przejrzeniu kuszących propozycji na tablicy, zdecydowaliśmy się jednak na pozycje ze stałego menu, ponieważ "dania dnia" w dużej mierze zawierały mięso - ziemniaczki z chorizo, kaczka confit, kurczak w marynacie... 
Zamówiliśmy falafel oraz pitę z halloumi i babaghanoush, kawę i sok marchwiowy z imbirem.
Dania miały konkretny smak, wypunktowany, aromaty poszczególnych składników odcinały się wyraźnie od pozostałych.
Do falafeli podany był hummus, sos jogurtowy i tabuleh. Same kotleciki zaskoczyły mnie dodatkiem czerwonej cebuli. Dużym plusem były świeże zioła wewnątrz, w ilości imponującej. Smaczne, godne polecenia - dobra interpretacja arabskiego falafela. 
Hummus był natomiast nieco mdły - brakowało mi w nim nuty tahiny, odrobiny pikantności. Smak trochę turecki ze względu na wyczuwalny kumin. Pozytywnym dodatkiem była oliwa, świeża i trawiasta.
Tabuleh okazała się przepyszna, złożona głównie z ziół i odrobiny sypkiego pęczaku. Jeśli wierzyć informacji w SAMie, duża w tym zasługa Pana Ziółko.
Sos jogurtowy był odświeżający za sprawą mięty i pestek granatu, jednak stwarzał dystans przez dodatek czosnku...

Pita, którą mieliśmy w swoich daniach oboje, również była ziołowa, z kurkumą - po prostu przyjemna.
Halloumi było najlepsze, jakie dotychczas jadłam. Dobrze przypieczone, mleczne, o orzechowym posmaku.
Pasta bakłażanowa średnio wyczuwalna w kanapce, serwowana w małej ilości, zaginęła w towarzystwie rukoli i sera. Odseparowana od reszty miała (pozytywnie) delikatnie gorzkawo-słodki smak, przełamany granatem. 
Podsumowując, główni bohaterowie dań, czyli falafel i halloumi wyróżniają się aromatami, zapamiętuje się smaki.

Gigantycznym minusem jest wielkość dań, porcje są niemal degustacyjne. A że należymy do osób, które jeść uwielbiają, a nie tylko udają posilanie się dłubiąc w talerzu, pozostaliśmy nieco głodni.
Być może jest to marketing, ponieważ udaliśmy się na dół, do sklepu.
Zakupiliśmy na podróż bułeczki malinowe i różane. Świetna kruszonka, słodka i chrupiąca, żadnych rozmiękniętych historii. Malinowe nadzienie upewniło nas, że są to rzeczywiście owoce, wytrawne i naturalne, a nie tylko dżem o smaku zbliżonym do malin. Ciasto drożdżowe było nieco suche, co dziwi w miejscu o konwencji "chleb i wino" z własnymi wypiekami - chociaż może była to tylko kwestia przechowywania bez żadnego okrycia.

Ogólnie, jestem ujęta klimatem i aromatem ziół w SAMie, intensywnością smaków i świeżością - zarówno potraw, jak i miejsca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz