Skuszeni ostatnią famą oraz rekomendacją Znajomej, przy okazji wypadu do Warszawy, odwiedziliśmy SAM.
Po przejrzeniu kuszących propozycji na tablicy, zdecydowaliśmy się jednak na pozycje ze stałego menu, ponieważ "dania dnia" w dużej mierze zawierały mięso - ziemniaczki z chorizo, kaczka confit, kurczak w marynacie...
Zamówiliśmy falafel oraz pitę z halloumi i babaghanoush, kawę i sok marchwiowy z imbirem.
Dania miały konkretny smak, wypunktowany, aromaty poszczególnych składników odcinały się wyraźnie od pozostałych.
Do falafeli podany był hummus, sos jogurtowy i tabuleh. Same kotleciki zaskoczyły mnie dodatkiem czerwonej cebuli. Dużym plusem były świeże zioła wewnątrz, w ilości imponującej. Smaczne, godne polecenia - dobra interpretacja arabskiego falafela.
Hummus był natomiast nieco mdły - brakowało mi w nim nuty tahiny, odrobiny pikantności. Smak trochę turecki ze względu na wyczuwalny kumin. Pozytywnym dodatkiem była oliwa, świeża i trawiasta.
Tabuleh okazała się przepyszna, złożona głównie z ziół i odrobiny sypkiego pęczaku. Jeśli wierzyć informacji w SAMie, duża w tym zasługa Pana Ziółko.
Sos jogurtowy był odświeżający za sprawą mięty i pestek granatu, jednak stwarzał dystans przez dodatek czosnku...
Sos jogurtowy był odświeżający za sprawą mięty i pestek granatu, jednak stwarzał dystans przez dodatek czosnku...
Pita, którą mieliśmy w swoich daniach oboje, również była ziołowa, z kurkumą - po prostu przyjemna.
Halloumi było najlepsze, jakie dotychczas jadłam. Dobrze przypieczone, mleczne, o orzechowym posmaku.
Pasta bakłażanowa średnio wyczuwalna w kanapce, serwowana w małej ilości, zaginęła w towarzystwie rukoli i sera. Odseparowana od reszty miała (pozytywnie) delikatnie gorzkawo-słodki smak, przełamany granatem.
Podsumowując, główni bohaterowie dań, czyli falafel i halloumi wyróżniają się aromatami, zapamiętuje się smaki.Halloumi było najlepsze, jakie dotychczas jadłam. Dobrze przypieczone, mleczne, o orzechowym posmaku.
Pasta bakłażanowa średnio wyczuwalna w kanapce, serwowana w małej ilości, zaginęła w towarzystwie rukoli i sera. Odseparowana od reszty miała (pozytywnie) delikatnie gorzkawo-słodki smak, przełamany granatem.
Gigantycznym minusem jest wielkość dań, porcje są niemal degustacyjne. A że należymy do osób, które jeść uwielbiają, a nie tylko udają posilanie się dłubiąc w talerzu, pozostaliśmy nieco głodni.
Być może jest to marketing, ponieważ udaliśmy się na dół, do sklepu.
Zakupiliśmy na podróż bułeczki malinowe i różane. Świetna kruszonka, słodka i chrupiąca, żadnych rozmiękniętych historii. Malinowe nadzienie upewniło nas, że są to rzeczywiście owoce, wytrawne i naturalne, a nie tylko dżem o smaku zbliżonym do malin. Ciasto drożdżowe było nieco suche, co dziwi w miejscu o konwencji "chleb i wino" z własnymi wypiekami - chociaż może była to tylko kwestia przechowywania bez żadnego okrycia.
Ogólnie, jestem ujęta klimatem i aromatem ziół w SAMie, intensywnością smaków i świeżością - zarówno potraw, jak i miejsca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz