Na dobry początek słonecznego, jagodowego lipca wybraliśmy się na nasz wspólny imieninowy obiad. Cudowny ciepły dzień sprzyjał odpoczynkowi na werandzie z zimnym prosecco w dłoni.
Mięta jest jednym z nielicznych miejsc w Krakowie, gdzie naprawdę ciężko nam się zdecydować, co chcemy zjeść tym razem - restauracja trafia w nasze osobiste upodobania.
Zamówiliśmy małże duszone w porach w sosie serowym. Ktoś, kto twierdzi, że sera nie powinno się mieszać z owocami morza, jest w ogromnym błędzie. Były to najlepsze muszle, jakie można spotkać w Krakowie - a konkurencję miały sporą, bo te z mekki muli, Belgii i najświeższe na świecie na Chorwacji. Delikatne pory al dente zanurzone w oszałamiającym sosie ze świeżą natką, do tego mięsiste małże to droga do kulinarnego satori. (Tutaj pasuje całkiem niezłe Vinho Verde, o bogatym owocowym aromacie i lekkim mineralnym posmakiem.). Bardzo gratuluję kucharzowi, który stworzył to danie. Śmiało może stać się wizytówką restauracji.
Zamówiliśmy też sałatkę z wędzonymi krewetkami, co było miłą smakową odmianą od standardowo smażonych z czosnkiem lub ugotowanych. Dobrym połączeniem było też mango i kiełki słonecznika. Niestety, wbrew opisowi, nie było marynowanych papryczek.
Niemniej sałata jest ciekawa, orzeźwiająca, ale i sycąca zarazem.
Pizza walczy o pierwsze miejsce z inną, opisywaną już przeze mnie restauracją. Wygrywa imponującym, świeżym sosem, optymalną ilością składników i smakiem. Jednak małym dysonansem są brzegi; o ile ciasto pod składnikami jest idealnie cienkie i delikatne, o tyle brzegi wysychają i przypiekają się nieco za bardzo.
Poza powyższymi potrawami, które polecam serdecznie, warto też spróbować subtelnych, delikatniutkich pierogów z gruszką i serem pleśniowym, niegdyś podawanych z szałwią, obecnie z miętą. W karcie były też warte uwagi pierogi z tuńczykiem i awokado.
Bardzo tęsknimy też za makaronem oraz pizzą z grzybami leśnymi. Były mistrzowsko doprawione, bogate w smaku i naprawdę wyjątkowe. Odwiedzamy Miętę z cichą nadzieją, że te dania pojawią się w karcie na nowo.
Jeśli chodzi o desery, podawany jest tu najlepszy creme brulee w tym mieście. Aksamitny, z pomarańczową nutą i chrupiącą karmelową skorupką powinno się sobie fundować na poprawę humoru.
Długo czekałam, aby napisać recenzję Mięty. Na początku, kiedy przychodziliśmy, było rewelacyjnie, później była chwila, gdy smaki stały się przeciętne, a i obsłudze nie zależało najwyraźniej na gościach. Doczekałam się momentu, kiedy znowu jest wspaniale. Wszyscy się tu najedzą: i wegetarianie i fani mięsa. Mięta odzyskała aromat, a kelnerzy werwę i uśmiech. Dzięki temu goście również.
Bardzo ciekawy wydaje sie byc blog. Postaram się tu jeszcze wrocic.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
O Kulturze